Zacznę od tego, że pewnego dnia odebrałem telefon z Warszawy. Pan Jerzy Skolimowski chciał się ze mną spotkać i zapytano, czy mam dzisiaj czas. Trudno było odmówić. Myślałem, że spotkanie odbędzie się w Krakowie, jednak poinformowano mnie, że za dwie godziny mam pociąg do Warszawy. Tam już oczekiwał na mnie samochód, który wywiózł mnie do Pasymia na Mazurach. Dowiedziałem się, że powstaje tam film oraz że szukają ludzi do wykonania scenografii. Marek Zawierucha był scenografem, a ja zostałem kierownikiem budowy całej scenografii. Do domu wróciłem po trzech miesiącach.
Głównym moim zadaniem było zbudowanie od podstaw trzech obiektów, na tle lub w których rozgrywa się większość scen filmowych. Co ciekawe, wnętrza hotelu i domu Leona z powodów technicznych byłem zmuszony zbudować w zupełnie innym miejscu – stąd też powstały wnętrza trzeciego budynku, który oprócz swojej filmowej roli, pełnił też funkcję zaplecza dla ekipy filmowej.
Na zaproponowanie zbudowania wnętrz obiektów w innym wygodniejszym miejscu w Brajnikach zgodził się Jerzy Skolimowski. Przyspieszyło to zdecydowanie budowę scenografii oraz skróciło dni zdjęciowe – ułatwiło pracę przy filmie.
Co mogę powiedzieć o Jerzym Skolimowskim? Najlepiej charakter współpracy odda pewna sytuacja. Gdy potajemnie oddaliłem się z planu zdjęciowego na jeden dzień do Krakowa, by jak co roku zostać św. Mikołajem, o czym zresztą wiedziała Ewa Piaskowska i pozostała ekipa filmowa. Samochód zostawiłem w Warszawie, aby do Krakowa już jechać pociągiem. Jerzy zorientowawszy się, że mnie nie ma, zadzwonił do mnie i kazał mi natychmiast wracać. Wracając w pośpiechu w ten sam sposób, w połowie drogi między Pasymiem a Warszawą natknąłem się na Jerzego, który wyjechał po mnie taksówką. Po półgodzinnym, milczącym spacerze po lesie, poznałem tak naprawdę, czym może być pasja, upór i determinacja. Doceniam to do dziś.