Tak akurat się złożyło, że przygotowując wnętrza małym sklepom w dużych hipermarketach zostałem zauważony i doceniony w rankingu najlepszych wnętrz w Galerii Handlowej M1 w Markach pod Warszawą. Pracowałem tam przy trzech butikach, które we wspomnianym rankingu zdobyły najwyższe oceny oraz zostały nagrodzone 1., 2., i 3. miejscem. Były to: sklep z herbatą, sklep z winami i biuro turystyczne. To właśnie dlatego Manfred Schneider (najważniejszy przedstawiciel koncernu), za którym bezustannie dreptała cała wycieczka pracowników, chciał mnie poznać osobiście.
Pracowałem głównie nocą, bo wtedy kręciło się wokół zdecydowanie mniej rozpraszających mnie gapiów. Pewnego dnia, kiedy moje prace dobiegały końca, a termin otwarcia był już bardzo blisko, usłyszałem zza pleców głos: „Pan Schneider chciałby, aby pan coś dla niego zrobił”. Nie odwracając się odpowiedziałem: Chyba jest wariatem”, by natychmiast usłyszeć ripostę po polsku: „Tak”. Zaiskrzyło. Dzięki tej „chemii” wymalowałem w Polsce wielką liczbę ścian. Sformowałem wtedy zwartą ekipę, z którą regularnie współpracowałem. Malowanie po ścianie z czasem rozrosło się do różnego rodzaju dekorowania wnętrz restauracji, kręgielni, domów weselnych, szkół, itp. Bardzo dobrze pamiętam dekorację w hotelu Boss. Wymalowałem młyn w domu weselnym, a w zasadzie to zilustrowałem cały proces produkcji chleba. Właściciele hotelu zmuszeni byli jednak skonstruować przenośną ściankę do zasłaniania półek z bochenkami chleba, no bo w końcu nie każda ślubna para pragnęła mieć weselną sesję zdjęciową we wnętrzu piekarni…